poniedziałek, 30 listopada 2015

Historia hiszpańskiej mozaiki


Tak naprawdę wcale nie hiszpańskiej i nawet nie mozaiki, ale pierwotnie miała ona być gwiazdą w naszej kabinie prysznicowej.
 




Najpierw powstał mój indywidualny projekt (inspirowany włoskimi mozaikami) rozrysowany na papierze milimetrowym, następnie kilka dni wybierania kolorów z wzornika mozaik i zamówienie. Prawie trzy miesiące oczekiwania i wielka ekscytacja , po czym telefon, że jednak się nie uda, a jeśli miałoby się udać, to za niewiarygodnie duże pieniądze. Trochę zniechęcenia, ale przecież nie lubię się poddawać, więc kolejny pomysł, podpowiedziany przez znajomego z branży wykończeniowej- zakup dużych białych płytek i przesłanie ich wraz z moim projektem do firmy, która na co dzień zajmuje się malowaniem szklanych drzwi- może oni coś wymyślą.. Nie wymyślili.
 
Ale do trzech razy sztuka, tym bardziej, że duże białe płytki już zostały zakupione. Właściciel ulubionego sklepu z materiałami wykończeniowymi wspomniał, że posiada w sprzedaży farby do malowania płytek i w dodatku (chyba z ciekawości, co z tego wyjdzie) zmieszał dla mnie grzecznościowo 12 barw bazowych, które później już sama zmieszałam w kolejnych kilkanaście.
 
Zaczynamy!!

 

 Farba niestety śmierdzi, stąd moja śmieszna maseczka

 
Najpierw szkic ołówkiem wzoru z projektu. Nie tworzyłam specjalnie dla tego etapu skali- kratki na płytkach, tylko rysowałam "na oko".

Następnie bazowa zieleń gałęzi i czerwień pierwszych kwiatów. I po tym etapie zastanawialiśmy się z mężem, czy na tym nie poprzestać, żeby nie było zbyt pstrokato, ale nie, jednak brniemy dalej w kolejne kwiaty i barwy, czyli trzymamy się mojego projektu. Jak szaleć to szaleć ;)
 
 



 


Cieniowanie bazowych barw, by nadać malowidłu artystyczny charakter- to była dla mnie najprzyjemniejsza czynność, poczułam się jak prawdziwa artystka.. ;)
 
 

Ostatni etap- pokrycie gotowego malowidła bezbarwnym lakierem, który miał zapewnić nieśmiertelność mojemu dziełu (tę czynność powierzyłam mężowi, tym bardziej, że smrodek tej farby był już naprawdę nieznośny) i voila!

 


Pierwsze i ostatnie zdjęcie w tym poście wykonane zostały cztery lata po stworzeniu malowidła, więc dziś mogę już śmiało polecić ten sposób ozdabiania płytek. Wielokrotnie bowiem zastosowane były wszelkie środki czyszczące, które poradziły sobie z osadem z kamienia, a naszego dzieła nie naruszyły.

I nasuwa się tu oczywista myśl, że nie ma tego złego... Bo czyż to rozwiązanie nie jest lepsze od jakiejś hiszpańskiej mozaiki? Nie dość, że piękniej, taniej, praktyczniej (bo szorowanie nieskończonej ilości fug przy mozaice pewnie wykończyłoby mnie psychicznie), to w dodatku własne dzieło i powód do nieustającej dumy, gdyż wszyscy odwiedzający nas goście nachwalić się nie mogą.. ;)))

Polecam i służę radą!!