czwartek, 17 marca 2016

Wiosenne przebudzenia

Wczesna wiosna to moja ukochana pora roku.. Jeszcze niby zima, bo niskie temperatury, często ponure dni, trochę śniegu, ale tak naprawdę roślinność już się budzi pokazując pierwsze pąki, a nawet kwiaty. Zresztą ptaki też nie próżnują, śpiewają coraz piękniej i głośniej.
W takich okolicznościach dostaję extra dawkę energii i poczucie szczęścia jakby jeszcze większe :-)))

Poniżej kilka zdjęć tego wiosennego przebudzenia w naszym ogrodzie.









Nawet moje dzieci, mimo błotka, mokrej trawy (i mokrej zjeżdżalni również) nie mogą się nacieszyć ogrodem i ciężko zwabić je z powrotem do domu, chociaż obydwoje są strasznymi domatorami. Ale zdaje się, że domatorzy we własnym ogrodzie czują się równie dobrze, jak wewnątrz domu ;-)



A jutro czekają nas pierwsze w tym sezonie prace ogrodowe - wertykulacja i aeracja trawnika. Maszyna spalinowa już zamówiona w wypożyczalni i tylko niech pogoda dopisze. Mój mąż trochę się pomęczy, ale mamy nadzieję, że za to trawnik odwdzięczy nam się już wkrótce miękkością i gęstością, co będzie nam bardzo potrzebne tego lata.. przecież pewne małe stópki będą chciały biegać boso pierwszy raz w życiu po świeżej trawce :-)))

Wiele słońca i uśmiechów na wiosnę!!

niedziela, 28 lutego 2016

Lampy wiszące

Muszę przyznać, że mam słabość do pięknych, unikatowych lamp. Z tego powodu, kompletowanie ich w naszym domu zajmuje mi sporo czasu. Piszę zajmuje, a nie zajęło, ponieważ cały czas jestem w trakcie poszukiwań lamp do kuchni i jednej łazienki, a mija już piąty rok, odkąd mieszkamy w domu :-) Pewnie nie ma się czym chwalić, ale naprawdę trudno mi znaleźć ideał..
No właśnie, jeśli już mowa o ideałach, pierwsze zdjęcie przedstawia jeden z nich, moją ukochaną lampę Ring włoskiej firmy Stil-Lux . Wypatrzyłam to cudo kilka lat temu w necie i od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. Pięknie wykonana, z doskonałych materiałów (kuleczki z prawdziwego szkła, a nie plastiku), bardzo ciężka i solidna. Niestety również bardzo droga, ale spotkało mnie chyba szczęście debiutanta, ponieważ w jednym z salonów z ekskluzywnymi meblami i lampami włoskimi, wisiała na ekspozycji i udało mi się kupić ją w naprawdę dobrej cenie ;-). Była pierwszą lampą w naszym domu (zawisła nad stołem) i do dziś patrzę na nią z podziwem.




Druga była lampa do pary dla powyższej, z tym że, musiała być podsufitowa (plafon Tower firmy Stil-Lux). Różni się też wykończeniem, ponieważ ostatnie kuleczki są w kolorze czarnym. Początkowo obawiałam się tego mocnego akcentu, ale szybko go polubiłam.


W sypialni sufit zdobią dwie identyczne, niewielkie lampy Pryzmy III ze sklepu Scandi Decor. 



Kolejne lampy, które pokażę, pochodzą już z innego źródła. Wszystkie kupiłam na giełdach staroci. Oczywiście nie od razu, bo w przeciągu dwóch, czy trzech lat, ale cierpliwość w tym przypadku się opłaca, ponieważ można znaleźć prawdziwe piękności. Nie dość, że są pięknie wykończone, wykonane z mosiądzu, szkła, czy kryształu, to jeszcze z historią..

Dwie lampy ze zdjęć poniżej są do siebie bardzo podobne, w zasadzie kto im się nie przyjrzy, nie dostrzeże różnicy. Ale tak naprawdę są nieco inne i mają inną średnicę, a co ciekawe, najpierw kupiłam jedną z nich i Pani, która przywiozła ją z Włoch obiecała, że postara się poszukać dla mnie drugiej, podobnej. Nie bardzo w to wierzyłam, ale po dwóch miesiącach odbieram telefon i proszę, mam parkę :-) Korytarz już na nie czekał.


Kolejna to stara francuska lampa, którą już w drodze z giełdy do samochodu, chciało kupić ode mnie trzy osoby. Wcale im się nie dziwię.. Stała się ozdobą małej łazienki.



Dwie następne to biało złota kula, która gdy świeci ma błękitną poświatę oraz przepiękna lampa ze szkła murano i mosiądzu, która tworzy niezwykłe efekty świetlne na suficie i ścianach wokoło (oczywiście tylko wtedy, gdy podarujemy jej zwykłą żarówkę, a nie energooszczędną). Obie zawisły w hallu.



W hallu znajduje się też mały, ale urodziwy kinkiet, który będzie oświetlał lustro, gdy w końcu zawiśnie ono na ścianie poniżej. 


Ostatnia z kolekcji starych lamp w naszym domu, to mosiężna, ciężka lampa z mlecznym szkłem, która ozdobiła wiatrołap. Niestety jest lekko pogięta, ponieważ już dwa razy nam spadała (zaczepiona drabiną), ale co tam pogięcia, skoro szkło ocalało, choć prawdę mówiąc, nie wiem jakim cudem???


Na tym kończy się moja kolekcja lamp wiszących, która mam nadzieję, niedługo powiększy się o kolejne szklane cudeńka. 
Każdemu, kto lubi unikatowe oświetlenie, polecam poszukiwania na giełdach staroci, w internecie oraz coraz większej liczbie sklepów, które oferują piękne lampy z całego świata. Pobawmy się w prawdziwych, wyrafinowanych 'kolekcjonerów światła"..

środa, 10 lutego 2016

STÓŁ - bardzo ważny mebel!


Wiele razy zastanawiałam się, który mebel w naszym domu jest najważniejszy i choć bardzo lubię w zasadzie każdy z nich (a te, których nie lubię czekają na swoich następców), to jednak przyznaję, że najważniejszy jest stół. Po pierwsze skupia całą rodzinkę przy posiłkach, dzieci przy malowaniu i  dorosłych przy pracy z komputerem, a po drugie jest nieustannie głównym miejscem życia towarzyskiego, bo mimo że niedaleko znajdują się dwie wygodne kanapy i tak każdy zasiada tuż po wejściu do domu przy stole i tam już pozostaje do końca wizyty. Wiem, wiem, Ameryki nie odkrywam stwierdzając to, bo większość znajomych ma podobnie :-), ale to tylko potwierdza rangę stołu i już!

Tak więc, aby ten bardzo ważny mebel cieszył nas wszystkich, czyli był i funkcjonalny (to dla mojego męża), odporny na różne uszkodzenia, takie jak porysowania, zalania, wgniecenia, itp. (to dla dzieci) i piękny oczywiście (to dla mnie), musiałam sporo się naszukać, namyśleć i nadzwonić. Trwało to stanowczo za długo, bo prawie trzy lata!! ;-), ale w końcu jest i co najważniejsze, od momentu połączenia dołu z górą wzbudza mój zachwyt i bardzo dobrze nam służy.

Ale od początku.. Najpierw kilka zdjęć - pierwotnych pomysłów:






Aż w końcu trafiłam na ideał i postanowiłam go skopiować, bo niestety, jak to ideał, był nieosiągalny. To znaczy był do kupienia, ale za bardzo wysoką cenę, więc wygrała opcja stworzenia kopii. 
Poniżej to cudo, którego autorem i twórcą jest brytyjska firma Ochre. Tak naprawdę trafiłam na ich stronę, zakochana po uszy w lampie arctic pear i okazało się, że jest to firma która w 100% trafia w mój gust i myślę gust wszystkich, dla których ważne są detale i unikalne, naprawdę piękne przedmioty.


I tu zaczyna się moja przygoda z dwoma wspaniałymi rzemieślnikami- kowalem oraz stolarzem. Pierwszy z nich wykonał nogę stołu z metalu, który odpowiednio "poobijał" (ma to fachową nazwę, ale jej nie pamiętam :-)) i polakierował. 


Drugi stworzył blat z litego dębu o wyraźnym usłojeniu, który polakierował kilka razy, bo mimo pokusy woskowania drewna, zwyciężyło bardziej praktyczne rozwiązanie.


Efekt ich wspólnej pracy to piękny i bardzo stabilny stół o średnicy 130 cm i grubości 4,5 cm, mieszczący wokół siebie spokojnie 6 krzeseł i ważący około 100 kg. Jest tak udany, że mam już na myśli kolejny mebel, który połączy ponownie potencjał obu Panów. 



Teraz jeszcze tylko muszę znalęźć odpowiednich towarzyszy dla stołu, bo póki co są nimi drewniane krzesła z Ikei, pożyczone od moich teściów (takie same mieliśmy zresztą przez 5 lat mieszkając jeszcze w mieszkaniu), które choć odporne i świetnie służą, nie pasują kompletnie do wnętrza, co widać na zdjęciu poniżej:


Ale sprawa krzeseł to już temat dla osobnej opowieści..

czwartek, 28 stycznia 2016

Poświąteczne klimaty

Święta święta i po świętach.. Jakoś w tym roku nadzwyczaj szybko nastąpiło u mnie to "po". Niestety, bo uwielbiam święta, te zimowe w szczególności, bo wiążą się z nimi długie spotkania rodzinne, śpiewanie kolęd, przepyszne dania wigilijne (które w innym dniu już tak nie smakują), leniuchowanie w przerwie między świętami i Sylwestrem i przecudne ozdoby bożonarodzeniowe.
Teraz nadszedł właśnie czas ich sprzątania i dopadł mnie, jak co roku, nostalgiczny nastrój, bo przecież żal takie cuda chować..
Więc przynajmniej trochę zdjęć napstrykałam i umieszczając je na blogu przedłużę nieco żywot tego całego cudnego klimatu.



Choinka (żywy świerk) ozdobiona w tym roku pierniczkami (upieczonymi przez dzieci), suszonymi pomarańczami, szyszkami i innymi zabawkami wykonanymi przez dzieci. Dzięki temu jest naturalna i niepowtarzalna.



Na kuchennym oknie również ozdoby wykonane przez dzieci.


Na kominku lampiony, które tak naprawdę są tam przez całą zimę, bo uwielbiam żywy ogień kominka i świec, który dodaje ciepła nawet, gdy w domu jest chłodniej.


I obowiązkowo jemioła, tym razem na lampie w holu.


Jeśli chodzi o ozdoby ogrodowe, nie posiadamy girland wokół dachu, ale za to mamy dwa śliczne drzewka ubrane w super światełka z Jyska. Super dlatego, że dają ciepłe światło, są bardzo malutkie i mają zielony cienki kabel, który łatwo ukryć między gałązkami.
Na drzwiach wianek z gałązek cisu, dzikiej róży, głogu i jeszcze czarnych jagódek z nieznanego mi krzewu (wszystkie te skarby to łowy z naszych spacerów po okolicy).



Teraz tylko czekać na następne święta, choć po drodze jeszcze wczesna wiosna, która jest moją ulubioną porą roku, więc nie marudzę i wypatruję pierwszych jej oznak, które pojawią się już pewnie na początku marca..


wtorek, 12 stycznia 2016

Włoskie pierożki ze szpinakiem

Choć nie jest to blog kulinarny, a ja nie jestem ekspertem w dziedzinie gotowania, pewnie co jakiś czas, tak jak dziś, nie będę się mogła oprzeć, żeby nie napisać posta ze sprawdzonym przepisem na coś naprawdę pysznego.

Dziś chciałabym zaprezentować włoskie pierożki ze szpinakiem, przepyszne, z bardzo cienkim, prawie przezroczystym ciastem, podawane z masełkiem, rukolą i parmezanem..mniam!!




To co wyróżnia te pierożki od innych, to z pewnością ciasto. Jest niezwykle elastyczne (konsystencją przypomina gumę do żucia) i dzięki temu można go bardzo cienko rozwałkować, prawie do przezroczystości, a następnie rozkoszować się jego delikatnym, aksamitnym smakiem. Pierwszy raz z takim ciastem zetknęłam się w jednej z warszawskich restauracji (włoskiej) i od tamtego czasu długo myślałam, że samodzielne stworzenie czegoś takiego w domu jest niemożliwe, a jednak.. 

Podaję przepis na ciasto:

Składniki:
500 gram mąki (używam poznańskiej)
50 gram ciepłego masła
ok 200-250 ml wody 
1 całe jajko
2 żółtka
1 łyżeczka soli

Rozrabiamy ciasto na gładko i odstawiamy na 20 min (przykrywamy ściereczką).


Następnie rozwałkowujemy - podczas wałkowania nie trzeba w ogóle podsypywać mąką, bo się nie lepi, ale trzeba się trochę namęczyć fizycznie, ponieważ jest dość twarde i niełatwo poddaje się wałkowi. Wałkujemy na bardzo cienką warstwę i wycinamy kółeczka. I tu jedna dość istotna rada: podzielmy sobie ciasto na mniejsze części, tak aby szybko uporać się z wycięciem i wylepieniem przygotowanej porcji, ponieważ ciasto bardzo szybko wysycha i później już ciężko je sklejać. Natomiast jeśli jest świeżo przygotowane, ma bardzo fajną właściwość, można je naciągać, rozciągać i dopasowywać do farszu ile tylko chcemy, a ono nie powinno pękać :-)

Teraz przechodzimy do farszu, który w tym przepisie stanowi szpinak, jednak kiedyś wykorzystałam to samo ciasto do pierożków ze słodką kapustą i również wyszły przepyszne i bardziej wykwintne niż klasyczne pierogi z kapustą.

Składniki:
2 opakowania mrożonego ciętego szpinaku (u mnie 450 gr z Hortexu)
1 opakowanie sera feta
1/2 opakowania serka mascarpone (opakowania są różne, więc dokładnie 125 gr)
2 duże cebule
5 ząbków czosnku
1/3 kostki masła
sól, biały pieprz i gałka muszkatołowa do przyprawiania

Przy takich ilościach, u mnie trochę farszu zostaje, ale wszyscy bardzo lubimy go podjadać, więc nic nie zmieniam..

Podsmażamy na maśle na złoty kolor cebulę pociętą w drobną kosteczkę, dodajemy wyciśnięty czosnek (pod koniec smażenia cebuli, aby nie stracił za wiele swojego aromatu), następnie dodajemy szpinak, który wcześniej warto nieco rozmrozić. Przyprawiamy wedle smaku solą (nie za wiele na początku ze względu na słoną fetę), białym pieprzem oraz gałką muszkatołową. Na koniec dodajemy sery i dokładnie mieszamy aż do uzyskania gładkiej masy. Próbujemy i ewentualnie doprawiamy.
Pozostawiamy do całkowitego wystudzenia, ja przygotowywałam farsz wieczorem, aby odstał swoje w nocy w lodówce.




W końcu lepimy. Tak jak napisałam, w przypadku tego ciasta idzie dość sprawnie i co bardzo ważne, nawet jeśli nie dokleimy idealnie całej krawędzi, bardzo rzadko zdarza się, żeby pierogi rozkleiły się podczas gotowania.




Bardzo ważne jest też przykrycie gotowych już pierożków ściereczką, jeśli od razu ich nie gotujemy, ponieważ tego typu ciasto wysycha bardzo szybko zarówno podczas przygotowywania, jak i w przypadku gotowych już pierogów i później są nieco twardsze i mniej elastyczne.

Gotujemy jak zwykle, a podajemy polane roztopionym masełkiem, posypane parmezanem i listkami rukoli, wszystko to jest moim zdaniem bardzo ważne i zapewnia potrawie niepowtarzalny smak.




Gorąco polecam pierożki, ponieważ są przepyszne i dość łatwe do wykonania nawet dla osób o niewielkim doświadczeniu w kuchni, do których i ja należę ;-)

Smacznego!